Tekst czytelnika: Finał taki sam
Już 24 maja na Estadio da Luz w Lizbonie w wielkim finale
Ligi Mistrzów staną naprzeciw siebie dwa zespoły z Madrytu, Atletico i Real. Po raz czwarty w historii tych rozgrywek naprzeciw siebie
staną zespoły z tego samego kraju, lecz jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by o
najważniejsze trofeum w piłce klubowej walczyły drużyny z tego samego miasta.
Mimo to nadchodzące wielkimi krokami piłkarskie święto bardzo
przypomina mi zeszłoroczny finał na Wembley.
Media, podobnie jak rok temu przed bratobójczym pojedynkiem niemieckich
zespołów, przypięły finalistom jednoznaczne łatki. Naprzeciw potężnego Realu,
pierwszy raz od 12 lat mającego szansę na zdobycie upragnionej przez jego fanów
decimy, staje zachwycający cały świat
„intruz na salonach”, czyli Atletico. Tak samo, jak rok temu łatwo jest wskazać
faworyta, na którym ciąży ogromna presja, jednak chciałbym się skupić na podobieństwach
łączących skazywanych na porażkę finalistów z bieżącego roku i ubiegłych
rozgrywek, czyli Atletico i Borussię
Dortmund.
Po pokonaniu Chelsea
Londyn i awansie do finału lokalnego
rywala Realu naczytałem się artykułów głośno ogłaszających powstanie
międzynarodowej potęgi grającej „futbol XXII wieku”; dokładnie tak samo
dziennikarze piali przed rokiem nad fantastycznym stylem i niebywałą
skutecznością kopciuszka w wielkim futbolu, jakim była Borussia. Patrząc na żółto-czarnychsądzę, że trzeba nieco
ostudzić euforię panującą wokół obecnego lidera La Ligi.
Przykład wicemistrza Niemiec jest idealny, gdyż, jak już
wspomniałem, Atletico przebyło w tym roku niemal identyczną drogę do finału, a
tegoroczna Borussia pokazuje, jak może skończyć. Na taki, a nie inny rozwój
wypadków miało wpływ wielu czynników.
Po pierwsze oba zespoły przez długi czas nie znaczyły
praktycznie nic na arenie międzynarodowej, ot solidny ligowiec we własnym
kraju, szybko odpadający z europejskich pucharów. W związku z tym w szeregach silniejszych
rywali, z którymi przyszło im się mierzyć pojawiało się podświadome
lekceważenie przeciwnika, takie jak chociażby w zeszłorocznym półfinale
Real-BVB czy tegorocznym ćwierćfinale Barcelona-Atletico. Pierwszym więc
czynnikiem przeciętnego występu dortmundczyków na arenie międzynarodowej w tym
sezonie, który również dopadnie, według mnie za rok Atletico, jest podejście
silniejszych klubów do budowanych solidnie od podstaw mniejszych drużyn.Nie
jest to oczywiście pewny i najważniejszy powód i nie chcę tym samym umniejszać
umiejętności i waleczności piłkarzy obu zespołów, jednak warto go odnotować
zachwycając się grą Los Colchoneros.
Podejście do obu klubówzmieni się również w zakresie
polityki transferowej gigantów. W tej dziedzinie Borussen zostali po części oszczędzeni. Z drużyny z Zagłębia Ruhry
odszedł jedynie Mario Götze, jednak
już jego brak był widoczny, gdyż Borussia dość nierozważnie wydała spore
pieniądze, które zgromadziła po sezonie 2012/13. Jednak już za kilka miesięcy w
ślad za utalentowanym Niemcem pójdzie Robert
Lewandowski. Przed większym rozbiorem BVB uchroniła również fala kontuzji,
która niewątpliwie przyczyniła się do gorszych występów zespołu, a była efektem
przeciążenia intensywnym sezonem, do którego klub nie był dostatecznie dobrze
przygotowany. Szczęściem w nieszczęściu w tej sytuacji jest to, że długie
kontuzje zapobiegły odejściu MatsaHummelsa
czy IlkayaGündogana. Bogatsze kluby
wyciągają również szpony po Marco Reusa.
Takie działania znacząco osłabią klub z Dortmundu i obawiam się, że strącą BVB
z powrotem do międzynarodowego niebytu. A na kogo ze składu madrytczyków mogą
połasić się trenerzy większych klubów? Chelsea chyba nie przepuści szansy i w
końcu sprowadzi na stałe do Londynu ThibautaCourtoisa.
Niejednokrotnie w bieżącym sezonie można było się złapać za głowę patrząc na
interwencje belgijskiego golkipera. Na listach życzeń królują również nazwiska Diego Costy, Koke czy choćby ArdyTurana.
Mimo ogromnych pieniędzy, które zasilą konto Atletico po transferach tych
piłkarzy ciężko będzie ich zastąpić, patrząc za przykładem BVB (czyt. Henrich Michitarjan, Pierre-EmerickAubameyang), a co za tym
idzie zachować jakość sportową drużyny.
Analizując grę obu zespołów trzeba również pamiętać, że dla
wielu zawodników były to najlepsze sezony w ich karierze, zarówno
indywidualnie, jak i drużynowo wszystko ułożyło się niemal idealnie. Kontuzje
omijały piłkarzy szerokim łukiem, piłka odnajdywała strzelców, rywale mieli
gorsze dni i nie radzili sobie z taktyką przygotowaną przez szkoleniowców. I tu
dochodzimy chyba do najpoważniejszego możliwego osłabienia obu drużyn.
Wspominając o świetnych wynikach BVB i Atletico trzeba
pamiętać o postaciach trenerów, którzy spajają swoje zespoły, a bez nich tracą
niemal połowę wartości i nieprzewidywalności. Zarówno JürgenKlopp, jak i Diego
Simeone są świetnymi fachowcami i bardzo honorowymi ludźmi, jednak sądzę,
że nie będą się opierać w nieskończoność ofertom z większych klubów, niż ich
obecne drużyny i opuszczą swoje obecne stanowiska dla poszukiwania większych
pieniędzy czy możliwości zdobywania większej liczby trofeów. Nie jestem fanem
ligi hiszpańskiej, ale jako osoba świetnie znająca realia Bundesligi muszę
stwierdzić, że ”BorussiaKloppem stoi”. Gdyby nie ten właściwy człowiek, na
właściwym miejscu Borussen tak prędko
nie osiągnęliby tak wiele, ile osiągnęli, lecz obawiam się, że równie
spektakularnie i szybko, jak się ten sen zaczął, tak szybko może się skończyć.
Historia futbolu pokazywała nie raz, jak bardzo
nieprzewidywalny jest to sport i mam nadzieję, że w tym przypadku mocno się
mylę wysnuwając powyższe wnioski, bo przecież im więcej silnych klubów, tym
silniejsza piłka, a tym samym ciekawsza. Jak potoczą się dalsze losy obu
klubów? Czy równie podobnie, jak toczy się ich współczesna historia? Tego nie
wie nikt.Ignacy Zduńczyk
0 komentarze:
Prześlij komentarz