niedziela, 11 maja 2014

Tekst czytelnika: Finał taki sam

Już 24 maja na Estadio da Luz w Lizbonie w wielkim finale Ligi Mistrzów staną naprzeciw siebie dwa zespoły z Madrytu, Atletico i Real. Po raz czwarty w historii tych rozgrywek naprzeciw siebie staną zespoły z tego samego kraju, lecz jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by o najważniejsze trofeum w piłce klubowej walczyły drużyny z tego samego miasta. Mimo to nadchodzące wielkimi krokami piłkarskie święto bardzo przypomina mi zeszłoroczny finał na Wembley.
Media, podobnie jak rok temu przed bratobójczym pojedynkiem niemieckich zespołów, przypięły finalistom jednoznaczne łatki. Naprzeciw potężnego Realu, pierwszy raz od 12 lat mającego szansę na zdobycie upragnionej przez jego fanów decimy, staje zachwycający cały świat „intruz na salonach”, czyli Atletico. Tak samo, jak rok temu łatwo jest wskazać faworyta, na którym ciąży ogromna presja, jednak chciałbym się skupić na podobieństwach łączących skazywanych na porażkę finalistów z bieżącego roku i ubiegłych rozgrywek, czyli Atletico i Borussię Dortmund.
Po pokonaniu Chelsea Londyn  i awansie do finału lokalnego rywala Realu naczytałem się artykułów głośno ogłaszających powstanie międzynarodowej potęgi grającej „futbol XXII wieku”; dokładnie tak samo dziennikarze piali przed rokiem nad fantastycznym stylem i niebywałą skutecznością kopciuszka w wielkim futbolu, jakim była Borussia. Patrząc na żółto-czarnychsądzę, że trzeba nieco ostudzić euforię panującą wokół obecnego lidera La Ligi.
Przykład wicemistrza Niemiec jest idealny, gdyż, jak już wspomniałem, Atletico przebyło w tym roku niemal identyczną drogę do finału, a tegoroczna Borussia pokazuje, jak może skończyć. Na taki, a nie inny rozwój wypadków miało wpływ wielu czynników.
Po pierwsze oba zespoły przez długi czas nie znaczyły praktycznie nic na arenie międzynarodowej, ot solidny ligowiec we własnym kraju, szybko odpadający z europejskich pucharów. W związku z tym w szeregach silniejszych rywali, z którymi przyszło im się mierzyć pojawiało się podświadome lekceważenie przeciwnika, takie jak chociażby w zeszłorocznym półfinale Real-BVB czy tegorocznym ćwierćfinale Barcelona-Atletico. Pierwszym więc czynnikiem przeciętnego występu dortmundczyków na arenie międzynarodowej w tym sezonie, który również dopadnie, według mnie za rok Atletico, jest podejście silniejszych klubów do budowanych solidnie od podstaw mniejszych drużyn.Nie jest to oczywiście pewny i najważniejszy powód i nie chcę tym samym umniejszać umiejętności i waleczności piłkarzy obu zespołów, jednak warto go odnotować zachwycając się grą Los Colchoneros.
Podejście do obu klubówzmieni się również w zakresie polityki transferowej gigantów. W tej dziedzinie Borussen zostali po części oszczędzeni. Z drużyny z Zagłębia Ruhry odszedł jedynie Mario Götze, jednak już jego brak był widoczny, gdyż Borussia dość nierozważnie wydała spore pieniądze, które zgromadziła po sezonie 2012/13. Jednak już za kilka miesięcy w ślad za utalentowanym Niemcem pójdzie Robert Lewandowski. Przed większym rozbiorem BVB uchroniła również fala kontuzji, która niewątpliwie przyczyniła się do gorszych występów zespołu, a była efektem przeciążenia intensywnym sezonem, do którego klub nie był dostatecznie dobrze przygotowany. Szczęściem w nieszczęściu w tej sytuacji jest to, że długie kontuzje zapobiegły odejściu MatsaHummelsa czy IlkayaGündogana. Bogatsze kluby wyciągają również szpony po Marco Reusa. Takie działania znacząco osłabią klub z Dortmundu i obawiam się, że strącą BVB z powrotem do międzynarodowego niebytu. A na kogo ze składu madrytczyków mogą połasić się trenerzy większych klubów? Chelsea chyba nie przepuści szansy i w końcu sprowadzi na stałe do Londynu ThibautaCourtoisa. Niejednokrotnie w bieżącym sezonie można było się złapać za głowę patrząc na interwencje belgijskiego golkipera. Na listach życzeń królują również nazwiska Diego Costy, Koke czy choćby ArdyTurana. Mimo ogromnych pieniędzy, które zasilą konto Atletico po transferach tych piłkarzy ciężko będzie ich zastąpić, patrząc za przykładem BVB (czyt. Henrich Michitarjan, Pierre-EmerickAubameyang), a co za tym idzie zachować jakość sportową drużyny.
Analizując grę obu zespołów trzeba również pamiętać, że dla wielu zawodników były to najlepsze sezony w ich karierze, zarówno indywidualnie, jak i drużynowo wszystko ułożyło się niemal idealnie. Kontuzje omijały piłkarzy szerokim łukiem, piłka odnajdywała strzelców, rywale mieli gorsze dni i nie radzili sobie z taktyką przygotowaną przez szkoleniowców. I tu dochodzimy chyba do najpoważniejszego możliwego osłabienia obu drużyn.

Wspominając o świetnych wynikach BVB i Atletico trzeba pamiętać o postaciach trenerów, którzy spajają swoje zespoły, a bez nich tracą niemal połowę wartości i nieprzewidywalności. Zarówno JürgenKlopp, jak i Diego Simeone są świetnymi fachowcami i bardzo honorowymi ludźmi, jednak sądzę, że nie będą się opierać w nieskończoność ofertom z większych klubów, niż ich obecne drużyny i opuszczą swoje obecne stanowiska dla poszukiwania większych pieniędzy czy możliwości zdobywania większej liczby trofeów. Nie jestem fanem ligi hiszpańskiej, ale jako osoba świetnie znająca realia Bundesligi muszę stwierdzić, że ”BorussiaKloppem stoi”. Gdyby nie ten właściwy człowiek, na właściwym miejscu Borussen tak prędko nie osiągnęliby tak wiele, ile osiągnęli, lecz obawiam się, że równie spektakularnie i szybko, jak się ten sen zaczął, tak szybko może się skończyć.
Historia futbolu pokazywała nie raz, jak bardzo nieprzewidywalny jest to sport i mam nadzieję, że w tym przypadku mocno się mylę wysnuwając powyższe wnioski, bo przecież im więcej silnych klubów, tym silniejsza piłka, a tym samym ciekawsza. Jak potoczą się dalsze losy obu klubów? Czy równie podobnie, jak toczy się ich współczesna historia? Tego nie wie nikt.

Ignacy Zduńczyk

0 komentarze:

Prześlij komentarz