Mały krok naprzód

Po absolutnie historycznym wydarzeniu, jakim było pogonienie Niemców, mecz ze Szkotami miał być odpowiedzią na pytanie czy polska reprezentacja wreszcie zmieniła swoje obliczę, potrafiła wybić się na odpowiedni poziom, czy jest to ciągle ten sam twór, ten sam obraz kadry poległej w starciu z Czechami podczas Euro 2012. Niestety, chyba trzeba skłaniać się ku tej drugiej opcji, jednak niesprawiedliwością byłoby nie zauważenie pewnego progresu. 



Mecz z 11 października to był prawdziwy fenomen. Coś co wręcz nie miało prawa się wydarzyć. Zapanowała ogromna euforia, ogromna nadzieja na przyszłe spotkania, ale racjonalnie rzecz ujmując, trzeba sobie powiedzieć jasno: mieliśmy więcej szczęścia niż umiejętności. Trochę źle się czuje pisząc takie słowa, bo w obliczu tak gigantycznego sukcesu, sposób w jaki został on osiągnięty, jest sprawą zdecydowanie drugorzędną. Jednak Ameryki nie odkryję pisząc, że Niemcy byli drużyną co najmniej o klasę lepszą, stwarzali sytuacje stuprocentowe, a przegrali tylko dlatego, że fatalnie funkcjonowało im w tym meczu wykończenie (na co nie mały wpływ mieli oczywiście w niektórych momentach Szczęsny, bądź Glik). Tak czy siak, starcie z Niemcami na pewno stanie się polską legendą narodową. Jeśli awansujemy na Euro, bije ono pamiętny remis na Wembley na głowę. Nie zmienia to jednak faktu, że z pojedynku z ubiegłej soboty teoretycznie kadra Nawałki nie powinna podlegać żadnej ocenie. Mieliśmy prawo przegrać. Żeby awansować na mistrzostwa we Francji, zwycięstwa nad Niemcami wcale nie były wkalkulowane w nasz plan na tę eliminacje. Za to ze Szkocją u siebie - jak najbardziej.



Nawałka miał sprawić, że zaczniemy wygrywać z drużynami  tej samej wielkości co nasza reprezentacja. Bo co z tego, że remisujemy z Anglią, skoro dwukrotnie przegrywamy z Ukrainą i jedyne na co nas stać to remisy z mocno przeciętną, lichą Czarnogórą. Były trener Górnika miał także zadziałać, abyśmy zaczęli chociaż wygrywać u siebie, bo bez tego o jakąkolwiek kwalifikacje do dużego turnieju ani rusz. Trzy punkty z Niemcami to duży plus, ale nawet mimo ponownego potknięcia się mistrzów świata, tym razem z Irlandią, trzeba zakładać, ze nasi zachodni sąsiedzi grupę wygrają i walka rozstrzygnie się o miejsce drugie i trzecie. A więc szczególnie trzeba skupiać się na takich meczach jak ten ze Szkocją. A jak to wyglądało? Może będę okrutny, ale momentami w pierwszej połowie byliśmy jeszcze bardziej bezradni niż w pierwszym październikowym meczu eliminacyjnym. Tam bowiem nasze bieganie za przeciwnikiem było zaplanowane, a tutaj wynikało z wyższości Szkotów.



Ale nie ma co się dziwić skoro, jakby nie patrzeć, z wyjątkiem środkowych obrońców i Grzegorza Krychowiaka - a więc zawodników stricte defensywnych, Nawałka korzysta z piłkarzy, którzy zawiedli na Euro. Niby, lepszych nie mamy, ale do nie dawna nawet formacja wciąż była ta sama. Szczytem naiwności jest przecież powtarzanie ciągle tych samych czynności, czekając na inny rezultat. Ten mały progres naszej kadry był możliwy dzięki temu, że były trener Zabrzan zrobił coś, na co nie mieli odwagi Smuda ani tym bardziej Fornalik. A więc wyselekcjonował piłkarzy, którzy w obecnej chwili okazali się dużym wzmocnieniem kadry, a  których typowy polki kibic który sam dla siebie powołuje swoją reprezentację, raczej by pod uwagę nie brał. Bo na tym polega praca trenera reprezentacji. Musi mieć swoją wizję. Trener Loew od lat powołuje dość kontrowersyjnie, wielu klasowych piłkarzy pomija, innym daje szansę i to przynosi znakomite rezultaty. Od kilku lat gramy to samo, tymi samymi piłkarzami i przynosi to ten sam, opłakany skutek. Nawałka stawiając na dwóch napastników i nie bojąc się dawać szans rezerwowemu w klubie Milikowi, oraz stawiając na Sebastiana Milę, pokazał, że całkiem niezły z niego selekcjoner. Ostatnie minuty meczu ze Szkotami dały nadzieję, że potrafimy jednak jakieś składne akcje na połowie rywala rozgrywać. I oby ten obraz bezradnych Polaków z pierwszej połowy wtorkowego spotkania już nie powrócił.

Czytaj dalej

Kilka zdań po dłuższej przerwie

Na głównej stronie SzPP ciągle biega rozemocjonowany Gotze, a Muller próbuje go dogonić. A czy ktoś o tym jeszcze w ogóle pamięta? Dwudziestodziewięcioletni Mertesacker i o rok starszy Lahm po tym sukcesie ogłosili koniec swojej gry w reprezentacji. Teraz już nikt nie będzie im zawracał głowy jakimiś niepotrzebnymi wyjazdami i będzie można się skupić za zarabianiu kokosów w klubie. Oni poza tym, że nie chcą za mocno eksploatować swoich organizmów, zapewne boją się tego, że z kadrą pożegnają się jak niektórzy Hiszpanie po mundialu w Brazylii. No a skoro w końcu udało się jakiś turniej wygrać, to jest to odpowiedni moment na danie nogi. Ja tego kompletnie nie rozumiem. Może dlatego, że choć w jednej setnej nie doświadczyłem tego co przeżywa statystyczny kibic Niemców podczas jakiejś wielkiej imprezy. No ale w tym wieku rezygnować z kadry?


Mundial się skończył, dobiegają końca także wakacje, a więc trwa walka o Ligę Mistrzów. I mnie to chyba nawet trochę bawi cała ta sprawa z Legią. Oczywiście jest to śmiech przez łzy. Bo tym razem to nie jacyś szaleni Cypryjczycy, którzy z kosmicznym apogeum swoich możliwości (trwający nota bene tylko jeden rok) trafili akurat na mistrza Polski, byli przeszkodą. To nie jacyś amatorzy z Estonii, nie anonimy ze Szwecji, nie minimalnie lepsza Steaua, zdecydowanie lepsza Barcelona czy Szahtar. Nawet nie Panathinaikos z Olisadebe, a kilka minut Bereszyńskiego wywaliło mistrza Polski z Champions League. Przecież to jest tak jakby Lewandowskiemu i całej Borussii po ograniu Realu 4-1 powiedzieć, że coś było nie tak i jest walkower dla Królewskich. Dobra, po co odgrzewać tego kotleta, trzeba dać temu spokój. Zwłaszcza, że Legioniści swoją postawą na boiskach po tym nieporozumieniu, mi bardzo imponują. Dodatkowo, bardzo dobrze się dzieje, że mniej lub bardziej winni za to zajście, żegnają się z Legią. Nie wyobrażam sobie żeby mogło być inaczej, a pierwsze sygnały z obozu Wojskowych były dość niejednoznaczne. Trudno sobie wyobrazić większy, bardziej kosztowny w skutkach błąd na tym stanowisku w klubie. 
                                    
                                                                            ***

Ruszyła Ekstraklasa. Jak zwykle dobrze zaczął Górnik, strzelam że w rundzie wiosennej będzie jednak jednym z najgorszych, zwłaszcza gdy odejdzie Zachara, a kontuzje znowu złapie Danch. Dziwne, że całkiem nieźle punktują Górale z Podbeskidzia, bo z nimi w ostatnich sezonach było dosłownie odwrotnie. Rundę jesienną kończyli na miejscach spadkowych, ale w tabeli samej drugiej części sezonu byli w ścisłej czołówce i z ligi nie spadali. Bełchatów Kamila Kieresia trzyma formę sprzed rundy wiosennej sezonu 2012/2013 z niesamowitymi Makami w składzie, mimo bardzo spontanicznie dobranej obrony. Ciekawe, czy Legia weźmie tylko Michała, tylko Mateusza, czy obu bliźniaków w pakiecie. Najpewniej pojedynek o tytuł mistrzowski znów rozstrzygnie się pomiędzy Legią a Lechem, ale to już zależy przede wszystkim od Kolejorza, bez Teodorczyka i z kompletnie nowym trenerem będzie starał się nawiązać walkę z naszym miejscowym gigantem. Do walki o mistrza włączyłbym jeszcze Wisłę Kraków, ale w imię zasady - pokaż mi swoją ławkę rezerwowych, a powiem ci jak silną masz drużynę - ciężko drużynę Franka Smudy na poważnie traktować. 

                                                                        
Czytaj dalej

Szeroki przegląd Mistrzostw Świata 2014 - dwugłosem

M.G : Mistrzostwa, które już za nami, moim zdaniem trzeba oceniać jak najbardziej na plus. Choć jednak dramaturgia spotkań w fazie pucharowej nie sprostała moim oczekiwaniom, tak bardzo  rozbudzonych po fazie grupowej. Mam takie odczucie, że to dlatego, że wraz z upływem czasu z turniejem żegnały się reprezentacje, które tak bardzo rozweselały te mistrzostwa. I choć wraz z nimi jak zawsze było kilka niespodziewanych przegranych, to jednak człowiekiem targają negatywne emocje, że taka Argentyna gra w finale z taką a nie inną grą jaką prezentowała w swoich spotkaniach. No i może jestem trochę uprzedzony, ale wielcy zwycięzcy - Niemcy - wcale nie dali się pokochać w ciągu trwania mundialu. A te wielkie zwycięstwa, nad Portugalią, czy Brazylią zawdzięczają w dużej mierze słabością rywala. Po prostu odnoszę nieodparte wrażenie, że wygrało jakieś mechaniczne podejście do futbolu zaproponowane przez Niemców. I jest na tyle skuteczne, że żadna Kolumbia, czy choćby Holandia, które myślę miały bardziej spontaniczne podejście do mundialu, nie miały w tym starciu szans. Ale też Niemcom takiej a nie innej postawy należy pogratulować. To wszystko oparte jest na ludziach przez nich wyszkolonych i którzy zdobyli swoje doświadczenie dzięki grze w lidze najlepiej zorganizowanej na świecie. Trud i wysiłek od tej strony niekoniecznie sportowej dał piękny i konkretny owoc.




I.Z: Drużyny takie jak Kolumbia czy Kostaryka, które faktycznie cieszyły początkowo oko moim zdaniem były tak jak czasem bywa na Mundialach jednorazowym wyskokiem i za kilka lat możemy już o nich w ogóle nie pamiętać. Mnie zachwyciła szczególnie Ghana, która grała chyba najbardziej otwarty futbol ze wszystkich uczestników i bardzo żałuję, że tak szybko odpadła. Z czasem ten polot w grze musiał ulec doświadczeniu, dlatego tak szybko pożegnaliśmy te jak to określiłeś wesołe drużyny. Co do Niemców to ich sukces moim zdaniem pokazuje jak ważna w sporcie jest cierpliwość i ciężka praca. Drużyna Loewa na każdy turniej od 2006 roku jechała jako murowany faworyt do zdobycia złota, jednak za każdym razem wracała z medalem ale nie tego najcenniejszego kruszcu. Niemcy nie zawsze zachwycali nas swoją grą ale wygrali zasłużenie i odbili sobie te liczne niepowodzenia na finiszach z ostatnich lat. Na plus w finale zaskoczyła mnie na pewno Argentyna, która cały turniej przeczłapała w tempie Messiego, który budził się raz na mecz. Patrząc na ich gre przeciwko Niemcom przecierałem oczy, bo nie wierzyłem, ze to ten sam zespół który cudem prześlizgiwał się przez kolejne mecze. Jednak największym zwycięzcą, nie wiem czy się ze mną zgodzisz, są Holendrzy.


M.G: Na pewno, bo wracają z konkretnym osiągnięciem. Ja ich po kontuzji Strootmana w ogóle nie brałem na poważnie pod uwagę. Liga holenderska wydaje się być za słaba, żeby opierając się na niej i pojedynczych gwiazdorach, starszych i nieco młodszych, powtórzyć wynik sprzed czterech lat. Ale wygrał geniusz ich trenera, bo choć czasami wydawało się że to Robben sam te mecze grał i rozstrzygał na korzyść Oranje, to te jego harce były możliwe dzięki mądrej grze i ustawianiu się całej drużyny. Do tego spotkanie ekipy van Gaala o trzecie miejsce pokazało też coś ciekawego. Obnażyło bardzo dziecinne i niedojrzałe podejście do mundialu przez gospodarzy turnieju. Po tych błędach, tej katastrofie w półfinale cała ta drużyna umarła i pomysł na nią też. Biblijnie można stwierdzić, że ta reprezentacja była budowana na piasku, zamiast na skale. Zamiast koncentrować swoje siły, zbierać najlepszych piłkarzy i na poważnie przygotowywać się do imprezy tak szalenie ważnej w takim kraju jak Brazylia (umówmy się czwarte miejsce Canarinhos to chyba nawet większa tragedia dla miejscowych kibiców niż nasza przygoda na Euro), Scolari zrobił ze swojej reprezentacji, w mojej ocenie, nierozerwalną grupę przyjaciół, rodem z przedszkola. Oni płakali nie zależnie od okoliczności - dobrych czy złych, i byli ślepo zdani tylko na swojego lidera. A jak bardzo tymczasem Coutinho czy Luis Filipe by się tej kadrze przydali. Scolari stał się takim brazylijskim Smudą.


I.Z: Sądzę, że problem Selecao leżał nie w złym doborze wykonawców, lecz w wykreowanym przekonaniu że należą do drużyny, w której jest kosmiczny Neymar i banda jego giermków. Kiedy nasz wojownik wypadł z gry Brazylijczycy posypali się jak domek z kart bo nie mieli zastępczego lidera, który umiejętnościami, ale przede wszystkim charakterem potrafiłby pociągnąć drużynę. Pozostałe drużyny takich liderów miały. Niemcy - Neuera i Schweinsteigera; Argentyna - Mascherano; Holendrzy - Robbena. Dlatego Brazylię zaliczyłbym do jednego z największych rozczarowań turnieju mimo tego 4. miejsca.




M.G: Te mistrzostwa były też kosmiczne ze względu na tą niesamowitą Kostarykę, która była tak blisko półfinału, a gdyby to się stało, to nie rozpływalibyśmy się tak nad Holendrami. To bezapelacyjnie czarny koń tych mistrzostw ze względu na klasę piłkarzy grających w tej kadrze. A tak na marginesie, postawa Kostaryki pokazuje nam Polakom, że może lepiej jest znaleźć się w grupie niezwykle silnej i startować z pozycji przegranych, niż być na równi z trzema pozostałymi rywalami. Zwłaszcza w polskim przypadku - patrz przykład Lecha i Legii w grupach w Lidze Europejskiej. Słusznie zauważyłeś, że Kostaryka to raczej jednorazowa sensacja,  ale już Kolumbia to jak najbardziej poważny kandydat do medali na następnych wielkich imprezach.


I.Z: Kolumbia to drużyna nie ograna na wielkich turniejach, a jej trzon dość szybko się starzeje, a w szkoleniu brakuje jakiegoś ładu, więc sądzę, że przez najbliższe lata ćwierćfinały to będzie wszystko na co ich stać. Mimo to ma kilku piłkarzy, którzy zagrali wielki turniej, najlepszy w karierze. Mam tu na myśli oczywiście wyśmienitego Jamesa Rodrigueza, który został królem strzelców, jednak obawiam się, że szum wokół jego osoby i te 115 milionów euro na jakie jest wyceniany mogą chłopakowi w najbliższym sezonie zaszkodzić. Osobiście urzekł mnie Cuadrado, który wypracowywał genialne sytuacje swoim kolegom, ciężko pracował na całym boisku i prawdopodobnie przyklepał swój transfer, jak podaje portal transfermarkt.de, do Bayernu.


M.G: A najlepszy zawodnik? Od Jamesa, przez Messiego, Robbena, Neymara i kończąc na Mullerze. Chyba taka jest najbardziej realna stawka przy takich rozmyślaniach. I osobiście chyba skłonie się ku temu pierwszemu. Który możliwe, że nie będzie w najbliższym czasie tak błyszczał jak w Brazylii. Ale zresztą jego ostatni sezon w Monaco nikogo na kolana nie powalił. Dla mnie osobiście, niewątpliwie był gwiazdą tego mundialu, choć te sześć trafień zaliczył wcale nie przeciwko najlepszym drużynom. To troche jak cztery lata temu, kiedy to personalnie najlepszy był Forlan który zaskoczył i urzekł swoimi strzałami, swoją grą. Rodriguez to trochę taki tegoroczny Forlan.




I.Z: Po części muszę się zgodzić, że James z tych samych powodów, co Forlan może być brany pod uwagę jako najlepszy zawodnik. Ja jednak cenię sobie co innego dlatego mój wybór dość długo wahał się między "mózgami i płucami" finalistów czyli Schweinsteigerem i Mascherano, a "sercem" drużyny Holandii, czyli Robbenem, który zagrał najlepszy turniej w karierze i jeżeli utrzyma formę to według mnie za ten rok jest murowanym faworytem do zdobycia Złotej Piłki, choć FIFA podejmuje bardzo dziwne decyzje, jak choćby wybrany przez nich na najlepszego gracza….Messi. Nie wiem co ten chłopak robi dla FIFA ale musi być w tym niezły jeżeli za nic zgarnia najważniejsze nagrody. Pomijając ten polityczny aspekt ja wręczyłbym tę nagrodę Mascherano, gdyż to jego wysiłek w głównym stopniu zadecydował o tym, że tak przeciętnie grająca Argentyna osiągnęła więcej niż mogła.


M.G: Jeśli nie jesteś bramkarzem, to za samą walkę i dobre bronienie dostępu do swojego pola karnego nie masz szans na taką nagrodę.


I.Z: Tak zgodzę się, ale to odbiera możliwość nagradzania piłkarzy grających w obronie, którzy niejednokrotnie odbierają rywalowi piłkę meczową (taką jak choćby Mascherano blokujący strzał Robbena w 119. minucie), poza tym Argentyńczyk idealnie regulował tempo rozgrywania akcji i wyprowadzanie jej spod własnego pola karnego, a prawie wszystkie groźne piłki na skrzydła we wczorajszym finale wychodziły spod nogi Mascherano.


M.G: Następny mundial będzie w Rosji. Miliony euro które są obecne w tamtejszej piłce jeszcze się pomnożą, żeby jak najlepiej przygotować Sborną do mistrzostw. Ciekawe, co wymyślał Putin podczas oglądania finału z trybun Maracany. Igrzyska w Sochi pokazały, że organizacyjnie Rosja może sprawę nieźle skomplikować. Mam nadzieje, że organizacyjnie, politycznie i sportowo, za cztery lata będzie bardzo dobrze.


Czytaj dalej

Jak zabito całą Brazylię

Są takie mecze, po których drapie się po głowie i zastanawiam, czy jest sens rozwodzić się o danym spotkaniu, pisać czy opowiadać niezliczone interpretacje  jego przebiegu, skoro rzeczywistość była tak diametralnie różna od moich przypuszczeń czy oczekiwań. Rzeź Niemców nad Brazylią może nie jest jakoś bardzo zaskakująca, ale zdumiewające jest sposób, w jakim została ona dokonana. Bo był to spacerek. Od samego początku. Już w przerwie natknąłem się na wpis: “miał być półfinał Mistrzostw Świata, a puścili trening Niemców”.


Beksy z głowami w chmurach
Gdy Brazylijczycy strzelali bramki na swoim mundialu, nie mogli nad sobą zapanować. Krzyczeli, płakali, biegali bez ładu i dziękowali, całując wszystko co tylko można. Ba, przed każdym meczem odbywało się wielkie wycie niemalże całej drużyny. A już przed samym półfinałem, akcja z prezentowaniem koszulki kontuzjowanego Neymara pokazała, że gospodarze wcale tak nie do końca mają po kolei w głowach. Bo co innego jest wzruszyć się podczas śpiewania hymnu swojej ojczyzny, a czym innym jest za każdym razem płakać jak bóbr przed wojną gdzie miejsce jest tylko dla prawdziwych twardzieli. Canarinhos byli tak napompowani przed samym meczem, że po pięciu minutach ich żywiołowych ataków po prostu nie wytrzymali napięcia i zostali znokautowani. Podejście Brazylijczyków do całego turnieju musiało się skoczyć albo wielkim zwycięstwem przed własnymi kibicami, albo właśnie tak sromotnym laniem, jakie dostała drużyna Scolariego w półfinale.


Wyrachowani mordercy
Nasi zachodni sąsiedzi pokazali natomiast prawdziwie niemiecką twarz. Oni po swoich strzelonych bramkach byli tak niewzruszeni, tak spokojni, ze aż niekiedy dziwnie to wyglądało. Ale pokazuje to, jak pewni w swojej grze byli brązowi medaliści ostatnich mistrzostw. W przeciwieństwie do Brazylii oni wiedzieli, co grają, nie mieli na sobie presji ładnej gry, wykonywali zwyczajnie to, co uważali, że muszą wykonać. Właśnie dlatego od samego początku mundialu drużyny trenera Loewa tak nie doceniałem. Konsekwencja w wykonywaniu bezwzględnie skutecznego planu swojego trenera usypiała bezstronnych kibiców. Ten tak nieporadnie wyglądający Muller, Oezil i Khedira bez formy - a jednak taki wynik na Mistrzostwach Świata.


Czytaj dalej

Mundial cudów - przynajmniej na razie

Nie ma to być podsumowanie, bo mam nadzieję, że wszystko to, co najlepsze jest jeszcze przed nami. Jednak po trzech tygodniach trwania mistrzostw, frazes "na mundialu nie ma już słabych drużyn" jest trafny jak niemal nigdy przedtem. Na ostatnich turniejach zdarzały się bowiem ekipy, które reszta stawki traktowała jak "nabijacz" punktów i bramek. Rolę taką spełniały zwłaszcza Serbia i Czarnogóra wraz z Arabią Saudyjską w Niemczech oraz Korea Północna w RPA. Podobną łatkę można na trwających mistrzostwach przylepić Kamerunowi, ale to co się dzieje wokół reprezentacji tego kraju daleko odbiega od normy. Do tego na kadrę tego kraju spadły różne oskarżenia, więc lepiej póki co na temat drużyny Alexa Songa i Samuela Eto'o się nie wypowiadać.



 Faktem jest to, że tylko Kolumbia stosunkowo łatwo poradziła sobie z Urugwajem w 1/8 finału MŚ. Już na tym etapie turnieju oglądaliśmy pięć dogrywek i dwa konkursy rzutów karnych. Przed dodatkowymi trzydziestoma minutami bardzo szczęśliwie uratowała się Holandia, a i Francja długo męczyła się z Nigerią, zanim strzeliła jej pierwszą bramkę. Niemcy, Argentyna, Belgia, czy Brazylia pozostawiały wrażenie, jakby właśnie miały za sobą rekordowo długi sezon w Ekstraklasie, bo rywale, nawet tak egzotyczni jak Algieria, bardzo długo nie dawali im się zdominować. Jednak potęgom szczęście dopisuje na tym turnieju. Argentynę uratował słupek, a Brazylię poprzeczka w sto dwudziestej minucie ich dogrywek. Niemców z tarapatów wyciągał szalonymi wyjściami z bramki Neuer, a Belgia swoje pozostanie w turnieju zawdzięcza niedoszłemu reprezentantowi Polski, Chrisowi Wondolowskiemu, który z pięciu metrów fatalnie spudłował w doliczonym czasie gry.
Podobno piłka europejska jest w odwrocie i to pogoda tak utrudnia sprawę Europejczykom. Jednak na ostatnim turnieju o Puchar Świata, który miał miejsce przecież w Afryce, w finale mieliśmy dwie ekipy ze Starego Kontynentu. Bardzo możliwe, że tak samo może być i w tym roku. Na osiem drużyn, które dotarły do ćwierćfinałów, połowa pochodzi z Europy. Przed czterema laty, na tym etapie takich drużyn było tylko trzy. Skąd więc tyle tych okrzyków grzebiących piłkę z naszego kontynentu? Ano - podejrzewam - stąd, że główną uwagę wszystkich zwrócili na siebie przegrani, a nie wygrani. Odpadł z turnieju potentat i obrońca tytułu, a prawdziwą sensacją jest Kostaryka, która wygrała grupę ponoć najtrudniejszą ze wszystkich. Anglicy mieli duży potencjał, ale zabrakło jakiegoś konkretu, skuteczności. Pomysł na tę drużynę był nie najgorszy, a sama ekipa nie grała przecież źle, ale wszystko to było pozbawione pewności. Anglia nie była chociażby przekonana, czy chce grać z kontry, czy atakiem pozycyjnym. Włosi natomiast grali dokładnie to samo, co na naszym Euro. Za bardzo wpatrywali się w Pirlo, zabrakło im typowych liderów, kogoś takiego jak Candreva w jedynym wygranym starciu z Anglią. A Kostaryka wiedziała co chce grać. Nie dziwiło mnie to, ze Grecja wydawała się drużyną dużo lepszą w pojedynku z nimi, bo dlaczego trener Pinto miałby zmieniać zwycięską taktykę? Obawiam się jednak, że sen Kostaryki może się niebawem zakończyć, bo w spotkaniu z Holandią dotychczasowy plan taktyczny może nie wypalić. Oranje nie grają bowiem dziesiątkami podań na połowie przeciwnika, a kilkoma zaledwie i nie unikają długich zagrań. W starciu tym Kostaryka musi się bardziej otworzyć, więc Holendrom może być dużo łatwiej niż w pojedynku z Meksykiem.



Francuzi naprawdę bardzo pozytywnie zaskakują na tych mistrzostwach. Szwajcarów, których Argentyna zapamięta na długo, wręcz zmiażdżyli. Nigerię, która również ekipie trenera Sabelli napędziła sporo strachu, w ostatecznym rozrachunku pokonali pewnie. Mam takie wrażenie, że nieobecność Francka Ribery'ego, tylko pomaga drużynie Les Bleus. Nigdy nie stawiałem skrzydłowego Bayernu w jednej linii z Ronaldo czy Messim, natomiast wszyscy oczekiwali od byłego gracza Marsylii takiego wpływu na drużynę, jaki dawała swoim reprezentacjom wymieniona wcześniej dwójka. Może z Riberym Francja byłaby dokładnie w tym samym miejscu, w jakim jest teraz. Ale jednak wydaje mi się, ze jego brak wymusza na trenerze Trójkolorowych więcej różnorodności w sposobie grania, a także wywarcia większego wpływu na rozwój spotkania przez pojedynczych piłkarzy reprezentacji Francji. Dla mnie w starciu z przeciętnymi Niemcami to Francuzi będą faworytem.
Chyba najciekawiej zapowiada się mecz gospodarzy z Kolumbią. Drużynę trenera Pekermana ogląda się jak dotąd chyba najprzyjemniej. Już od swoich pierwszych minut na brazylijskich boiskach, gdy strzelili gola Grekom i zamanifestowali swoją radość, można było przypuszczać, ze Kolumbia może tu nieźle nabroić. Gdy męczą się Niemcy, a  Portugalia czy Hiszpania nie potrafi wyjść z grupy, widać jak bardzo chce się osiągnąć sukces drużynie z Ameryki Południowej. Aż dziw bierze, że ekipa, której na boisku tak świetnie przewodzi James Rodriguez, tak bardzo cierpiała z powodu kontuzji Falcao.  Wydaje się bowiem niekiedy, że Kolumbijczycy są teoretycznie mocniejsi na ławce niż na boisku. Ramos, Guarin, do nie dawna Martinez tylko z ławki pomagali swoim kolegom, a Carlos Bacca - jeden z najbardziej rozchwytywanych obecnie napastników w Europie - nawet na minutę nie podniósł się z rezerwy. Mówi się, że Rodriguez już po mundialu może zostać graczem Realu Madryt, jednak znacznie łatwiej będzie wyciągnąć do jakiegoś wielkiego klubu inną, nie mniej ważną dla reprezentacji Kolumbii gwiazdę tego Mundialu - Juana Cuadrado.
Warto też zwrócić uwagę na wciąż niezwyciężonych Belgów. Ale znaleźli się oni na samym końcu tego tekstu nie bez przypadku. Nie oczarowali mnie jak chociażby Kolumbia. Swoje zwycięstwa dosłownie wymęczyli, a z takim składem można było się po nich spodziewać dużo bardziej zróżnicowanej gry. Zwłaszcza Eden Hazard nie jest takim liderem Czerwonych Diabłów, jakim to zapowiadał, ze chce zostać. Jednak co z tego, skoro Belgowie kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa? Co z tego, że gdyby taką samą drogę mieli na przykład Hiszpanie, może wciąż mogliby liczyć na obronę tytułu? To wszystko nieważne, bo teraz Belgowie staną przed Messim i Di Marią i będzie to tak naprawdę pierwszy poważny pojedynek dla obu tych reprezentacji.

 
Czytaj dalej

Mundialowe wróżby

Tak to już jest na naszym dziwnym świecie, że najbardziej prestiżową imprezą w futbolowym świecie nie są Igrzyska Olimpijskie (jak w przypadku większości wielkich dyscyplin), a Mistrzostwa Świata. To prawdziwe święto, które już niebawem będzie cieszyć nasze oczy; szkoda tylko, że w tak dziwnych czasem godzinach. To ostatni moment na przewidywania, czego możemy się spodziewać. Takie wróżenie z fusów ápropos Mundialu trwa w mediach już od jakiegoś czasu. Głośne były zresztą nawet wątpliwości, czy cała ta impreza powinna mieć miejsce w kraju kawy. Może wcale niekoniecznie? Skoro mieszkańcy Krakowa mogli uznać, że Igrzyska przyniosłyby więcej szkody niż korzyści, takie prawo powinni mieć także obywatele Brazylii. Ale przejdźmy do sportu: oto najlepsi i najciekawsi okiem typowego "szpaka", a także nieśmiałe wróżenie z mojej strony. Zaczynamy!

 

Najlepsze drużyny - prawdopodobnie: Hiszpania i Brazylia
Po finale Pucharu Konfederacji baardzo poważnym kandydatem do wygrania Mundialu stali się gospodarze. Może tak być, że o tym, która z tych dwóch ekip zgarnie całą pulę, zadecydował już jakiś czas temu Diego Costa, wybierając Hiszpanię jako swoją drużynę narodową - kosztem ojczystej przecież Brazylii. Bo właśnie snajpera gospodarze potrzebują najbardziej. Chociaż z drugiej strony, niepokorny Fred jest już trochę wiekowy, ale bramki, było nie było, strzela i może wreszcie zamknąć wszystkim usta. Ma szansę pokazać, że można być dziewiątką w takiej reprezentacji, nie będąc jednocześnie gwiazdą europejskich boisk

Najlepsza drużyna – być może: Anglia
Choć tak naprawdę podejrzewam, że na nosie odwiecznemu rywalowi może zagrać Argentyna, to jednak postanowiłem być bardziej kontrowersyjny. Otóż Anglicy  mają naprawdę ciekawą ekipę, a w kontekście tryumfu w całym turnieju raczej się o niej nie mówi. Poza wymienioną Argentyną to Wyspiarze mają najlepiej zapowiadający się duet snajperów w osobach Sturridge'a i Rooneya. Wreszcie w bardzo przyzwoitej formie są Gerrard i Lampard, a do pomocy mają o ponad dekadę młodszych od siebie, niezwykle kreatywnych graczy, takich jak Sterling i  Wilshere. Może jak kiedyś Hiszpania, tak teraz Anglicy w końcu się przełamią i zdobędą w końcu drugi w swej historii Puchar Świata.


Czarny koń - prawdopodobnie: Belgia
Czerwone Diabły naprawdę długo się zbroiły. Przecież złota generacja, jaka jest obecnie w tej kadrze, wcale nie powstała rok temu. Ale wydaje się, że zbrojenia były przygotowywane właśnie na bitwę pod Maracaną. Szkoda tylko, że nie zagra Benteke, bo w takiej wojnie taki rycerz może okazać się niezbędnym. O to, by się takowym nie okazał, ma zadbać Lukaku ze wsparciem w postaci całej plejady dryblerów, strzelców, asystentów oraz afro-niesamowicie-drogich-defensywnych-pomocników, a to wszystko podparte taką defensywą, o której Anglicy - tak chwaleni przeze mnie wyżej - mogą tylko pomarzyć. Dla typowegoszpaka faworyt do sprawienia niespodzianki murowany.

Czarny koń – być może: Chorwacja
Już nie są w tak potwornie trudnej grupie jak na polskim Euro, więc gdy wyjdą z grupy, wszystko się może wydarzyć. W bajecznej formie są Modrić i Rakitić, a jeśli Mandżukić zawiedzie, to w każdej chwili może go zastąpić ktoś z bardzo bogato obsadzonej napastnikami ławki rezerwowych. Chorwaci mają wreszcie trzech praktycznie równych sobie bramkarzy, chociaż żaden z nich to format światowy. Może jednak mieć swój turniej życia, bo tylko w takim wypadku ta reprezentacja może naprawdę zamieszać w Brazylii. Od dwóch wielkich turniejów Chorwacja straszy, ale nic nie osiąga. Teraz chyba już na tyle dojrzała, że może mierzyć naprawdę wysoko.


Najlepszy piłkarz turnieju - prawdopodobnie: Neymar
Chłopak w wieku Michała Żyry, a jest niekwestionowanym liderem drużyny, której trener ma chyba największy wybór piłkarzy na całym świecie (choć z tej najwyższej półki ostatnio już tak niekoniecznie). Sezon w Barcelonie mocno średni, ale w kadrze już strzela piękne bramki. Głównie dzięki niemu Brazylijczycy mają nadzieje na wielki tryumf. Jest na ustach wszystkich kibiców - tych najmłodszych i najstarszych. Oprócz zdobywania bramek musi także co jakiś czas zachwycać publiczność swoim kunsztem technicznym. I cały czas daje radę, on ciągle to robi.

Najlepszy piłkarz turnieju – być może: Angel di Maria
Może wielu z was się tego spodziewało. Może wcale najlepszym nie zostanie, bo trudno będzie wyjść z cienia Aguero, a przede wszystkim Messiego. Ale jemu się taka prognoza po prostu należy. Szkoda, że to piłkarz ewidentnie z jedną nogą. Ale poziom jaki prezentował na boisku w minionym sezonie to prawdziwa klasa. Bez niego nie byłoby zachwytów nad golami Bale'a czy Ronaldo. Został przesunięty do pomocy, bo piłkarz z taką wszechstronnością, techniką i szybkością nie może czekać na podania kolegów. To on miał te piłki rozdzielać; stworzył więc jakby nową pozycję na boisku - rozgrywający, a podwieszony skrzydłowy. Bardzo wiele mu Real zawdzięcza i musi się wziąć w garść, żeby Anioł mu nie odleciał po mundialu.


Na koniec trochę wróżb już bez dłuższej analizy (ciekawskich zapraszam do dyskusji w komentarzach).

Najwięksi przegrani – być może: Niemcy
Największy przegrany – być może: Cristiano Ronaldo
Król strzelców – być może: Sturridge
Najbardziej wygwizdana drużyna turnieju – z całą pewnością: Rosja



Czytaj dalej

Powrót króla

Kiedy rok temu Bayern wygrywał Ligę Mistrzów, miało się wrażenie jakby Bawarczycy sięgali po swoje; jakby zrzucali z siebie - w końcu! - obowiązek tryumfu w tym najbardziej z prestiżowych turniejów. Niesamowicie dramatyczny sukces Realu to seria niezwykłych obrazów emocji ludzi, którzy doprowadzili największy klub świata do Decimy - okrągłej liczby zwycięstw w rozgrywkach, które dla tego klubu zawsze były najważniejsze, a dodatkowo z drużyną Królewskich bardzo ściśle związane. Oczywiście można mówić, że znów kasa wygrała z budowaną w bardzo zdrowych warunkach świetną drużyną, ale nie można się choć trochę uśmiechnąć, gdy na własnych oczach widzi się, jak historia zatacza koło.


Teatr jednego aktora
Dziewięćdziesiąt trzy minuty meczu w Lizbonie to gole kosmicznie skutecznych w ostatnim czasie stoperów drużyn z Madrytu. Zwłaszcza wyczyn Sergio Ramosa stworzył historię, którą będą chlubić się kibice Królewskich przez wiele lat. Przecież niegdyś prawy obrońca słynął ze swojej bardzo wszechstronnej gry w ofensywie. Jose Mourinho jednak wymyślił dla niego nową pozycje - w środku obrony. Symbolem Ramosa-stopera stał się dla mnie obraz jego walki z Robertem Lewandowskim w rewanżowym meczu półfinału LM sprzed roku: obraz pochłoniętego swoim zadaniem gladiatora. W niczym nie przypominającego dawnego Sergio, który dogrywał  piłki na głowę Raula czy van Nistelrooya. To jednak jemu dziś wszyscy w Realu czyszczą buty i zawdzięczają pogrom Bayernu w półfinale, a także dogrywkę w Lizbonie. Ronaldo pozostał w cieniu, choć jego gol z karnego to także piękne zwieńczenie rewelacyjnego sezonu najlepszego piłkarza świata.


Pobudka w brutalnym stylu
Atletico, choć przegrane, niewątpliwie zostanie chyba najbardziej zapamiętaną drużyną minionego już sezonu. Należy się ekipie Simeone ta pamięć: to taka chytra ekipa, która niezależnie od klasy przeciwnika zawsze wyszarpie dla siebie korzystny rezultat po dziewięćdziesięciu minutach gry. Los Cholchoneros po prostu grają swoją piłkę, niezwykle odważną i pozbawioną zawahań. Tych, którym drżała noga, Diego Simeone zwyczajnie się pozbył. Jednak okazało się, że pięć minut, które doliczył sędzia finału w stolicy Portugalii, to za dużo. Gol Ramosa - wszystko się posypało. Historia tego sezonu pokazuje jak na dłoni, że Real piłkarsko jest znacznie lepszy od Atletico. Ograł swojego lokalnego rywala w Pucharze Króla bez skrupułów. Także w wielkim finale Champions League wygrał bądź co bądź bardzo zdecydowanie. Ale to drużyna Atletico na przestrzeni całego sezonu była prowadzona znacznie lepiej, bardziej konsekwentnie i rozsądnie. Przyniosło to przecież efekt w postaci mistrzostwa Hiszpanii, którego nikt rozgoryczonym dziś piłkarzom Simeone nie odbierze. Przecież nie od dziś wiemy, że piłka to jeden wielki biznes. Co by nie robić, górą zawsze będzie ten bogatszy. Wielki finał drużyn z Madrytu całe szczęście dość umiejętnie przykrył ten smutny fakt niesamowitym widowiskiem.


Czytaj dalej