niedziela, 25 maja 2014

Powrót króla

Kiedy rok temu Bayern wygrywał Ligę Mistrzów, miało się wrażenie jakby Bawarczycy sięgali po swoje; jakby zrzucali z siebie - w końcu! - obowiązek tryumfu w tym najbardziej z prestiżowych turniejów. Niesamowicie dramatyczny sukces Realu to seria niezwykłych obrazów emocji ludzi, którzy doprowadzili największy klub świata do Decimy - okrągłej liczby zwycięstw w rozgrywkach, które dla tego klubu zawsze były najważniejsze, a dodatkowo z drużyną Królewskich bardzo ściśle związane. Oczywiście można mówić, że znów kasa wygrała z budowaną w bardzo zdrowych warunkach świetną drużyną, ale nie można się choć trochę uśmiechnąć, gdy na własnych oczach widzi się, jak historia zatacza koło.


Teatr jednego aktora
Dziewięćdziesiąt trzy minuty meczu w Lizbonie to gole kosmicznie skutecznych w ostatnim czasie stoperów drużyn z Madrytu. Zwłaszcza wyczyn Sergio Ramosa stworzył historię, którą będą chlubić się kibice Królewskich przez wiele lat. Przecież niegdyś prawy obrońca słynął ze swojej bardzo wszechstronnej gry w ofensywie. Jose Mourinho jednak wymyślił dla niego nową pozycje - w środku obrony. Symbolem Ramosa-stopera stał się dla mnie obraz jego walki z Robertem Lewandowskim w rewanżowym meczu półfinału LM sprzed roku: obraz pochłoniętego swoim zadaniem gladiatora. W niczym nie przypominającego dawnego Sergio, który dogrywał  piłki na głowę Raula czy van Nistelrooya. To jednak jemu dziś wszyscy w Realu czyszczą buty i zawdzięczają pogrom Bayernu w półfinale, a także dogrywkę w Lizbonie. Ronaldo pozostał w cieniu, choć jego gol z karnego to także piękne zwieńczenie rewelacyjnego sezonu najlepszego piłkarza świata.


Pobudka w brutalnym stylu
Atletico, choć przegrane, niewątpliwie zostanie chyba najbardziej zapamiętaną drużyną minionego już sezonu. Należy się ekipie Simeone ta pamięć: to taka chytra ekipa, która niezależnie od klasy przeciwnika zawsze wyszarpie dla siebie korzystny rezultat po dziewięćdziesięciu minutach gry. Los Cholchoneros po prostu grają swoją piłkę, niezwykle odważną i pozbawioną zawahań. Tych, którym drżała noga, Diego Simeone zwyczajnie się pozbył. Jednak okazało się, że pięć minut, które doliczył sędzia finału w stolicy Portugalii, to za dużo. Gol Ramosa - wszystko się posypało. Historia tego sezonu pokazuje jak na dłoni, że Real piłkarsko jest znacznie lepszy od Atletico. Ograł swojego lokalnego rywala w Pucharze Króla bez skrupułów. Także w wielkim finale Champions League wygrał bądź co bądź bardzo zdecydowanie. Ale to drużyna Atletico na przestrzeni całego sezonu była prowadzona znacznie lepiej, bardziej konsekwentnie i rozsądnie. Przyniosło to przecież efekt w postaci mistrzostwa Hiszpanii, którego nikt rozgoryczonym dziś piłkarzom Simeone nie odbierze. Przecież nie od dziś wiemy, że piłka to jeden wielki biznes. Co by nie robić, górą zawsze będzie ten bogatszy. Wielki finał drużyn z Madrytu całe szczęście dość umiejętnie przykrył ten smutny fakt niesamowitym widowiskiem.


0 komentarze:

Prześlij komentarz