Powrót króla
Kiedy rok temu Bayern
wygrywał Ligę Mistrzów, miało się wrażenie jakby Bawarczycy sięgali po swoje;
jakby zrzucali z siebie - w końcu! - obowiązek tryumfu w tym najbardziej z
prestiżowych turniejów. Niesamowicie dramatyczny sukces Realu to seria
niezwykłych obrazów emocji ludzi, którzy doprowadzili największy klub świata do
Decimy - okrągłej liczby zwycięstw w rozgrywkach, które dla tego klubu zawsze były
najważniejsze, a dodatkowo z drużyną Królewskich bardzo ściśle związane.
Oczywiście można mówić, że znów kasa wygrała z budowaną w bardzo zdrowych
warunkach świetną drużyną, ale nie można się choć trochę uśmiechnąć, gdy na
własnych oczach widzi się, jak historia zatacza koło.
Teatr jednego aktora
Dziewięćdziesiąt trzy minuty meczu w Lizbonie to gole
kosmicznie skutecznych w ostatnim czasie stoperów drużyn z Madrytu. Zwłaszcza
wyczyn Sergio Ramosa stworzył historię, którą będą chlubić się kibice
Królewskich przez wiele lat. Przecież niegdyś prawy obrońca słynął ze
swojej bardzo wszechstronnej gry w ofensywie. Jose Mourinho jednak wymyślił dla
niego nową pozycje - w środku obrony. Symbolem Ramosa-stopera stał się dla mnie
obraz jego walki z Robertem Lewandowskim w rewanżowym meczu półfinału LM sprzed
roku: obraz pochłoniętego swoim zadaniem gladiatora. W niczym nie
przypominającego dawnego Sergio, który dogrywał piłki na głowę Raula czy van Nistelrooya. To
jednak jemu dziś wszyscy w Realu czyszczą buty i zawdzięczają pogrom Bayernu w
półfinale, a także dogrywkę w Lizbonie. Ronaldo pozostał w cieniu, choć jego
gol z karnego to także piękne zwieńczenie rewelacyjnego sezonu najlepszego
piłkarza świata.
Pobudka w brutalnym
stylu
Atletico, choć przegrane, niewątpliwie zostanie chyba
najbardziej zapamiętaną drużyną minionego już sezonu. Należy się ekipie Simeone
ta pamięć: to taka chytra ekipa, która niezależnie od klasy przeciwnika zawsze
wyszarpie dla siebie korzystny rezultat po dziewięćdziesięciu minutach gry. Los Cholchoneros po prostu grają swoją
piłkę, niezwykle odważną i pozbawioną zawahań. Tych, którym drżała noga, Diego
Simeone zwyczajnie się pozbył. Jednak okazało się, że pięć minut,
które doliczył sędzia finału w stolicy Portugalii, to za dużo. Gol Ramosa -
wszystko się posypało. Historia tego sezonu pokazuje jak na dłoni, że Real
piłkarsko jest znacznie lepszy od Atletico. Ograł swojego lokalnego rywala w
Pucharze Króla bez skrupułów. Także w wielkim finale Champions League wygrał
bądź co bądź bardzo zdecydowanie. Ale to drużyna Atletico na przestrzeni całego
sezonu była prowadzona znacznie lepiej, bardziej konsekwentnie i rozsądnie.
Przyniosło to przecież efekt w postaci mistrzostwa Hiszpanii, którego nikt
rozgoryczonym dziś piłkarzom Simeone nie odbierze. Przecież nie od dziś wiemy,
że piłka to jeden wielki biznes. Co by nie robić, górą zawsze będzie ten
bogatszy. Wielki finał drużyn z Madrytu całe szczęście dość umiejętnie przykrył
ten smutny fakt niesamowitym widowiskiem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz