poniedziałek, 6 stycznia 2014

Na początek - najlepsze!

Pierwszy wpis - najlepsza liga na świecie. W okresie w jakim się znajdujemy tylko Premier League nie odpoczywa. Ale czy ktoś narzeka? Nie słyszę...

We Włoszech i Hiszpanii już powoli się rozgrzewają, natomiast w lidze angielskiej nikt teraz grać nie będzie, więc piszę trochę od rzeczy. Ale co to za różnica skoro dziś derby północnego Londynu czy choćby United grają ze Swansea. Puchar kraju, ligi, to wszystko jedno. Jeśli w styczniu na bosko wybiegają drużyny z Wysp Brytyjskich, wiedz, że coś się dzieje. Nie da się choć trochę nie współczuć tym wszystkim ludziom, którzy są odpowiedzialni za odrywanie ludzi od spędzania czasu z rodziną, zarówno w drugi dzień świąt, jak i w Nowy Rok. Ale jeśli współczuć, to tylko tym świeżakom. Jestem przekonany, że dla starych wyjadaczy czy tych, którzy na wyspach przeżyli już co najmniej dwie gwiazdki, jest to sama przyjemność. Coś niezwykłego, jakaś nieodzowna tradycja, bez której ciężko się obejść. No bo w końcu o czym mówi się na początku sezonu? "I tak wszystko rozstrzygnie się w styczniu". "Ciekawe jak wytrzymają ten świąteczno-noworoczny maraton?" Te i wiele innych podobnych kwestii pada z ust komentatorów i ekspertów zajmujących się na co dzień rozgrywkami Premier League. Zapewniam, że na koniec sezonu nie jest inaczej. Te wracanie pamięcią do tego okresu i wypominanie straconych punktów, bądź tych oczek, które rzutem na taśmę udało się uratować tak cennych teraz, w maju. Może jest tak, może jest inaczej. Możliwe, że ten cały czar, jaki rozsiewa wokół siebie liga angielska w tym okresie, jest spotęgowany, brakiem konkurencji po prostu. Ale patrząc teraz właśnie, jak City grają z Blackburn, cały czas mam nieodparte wrażenie, że nigdy nie ogląda się tak rozgrywek angielskich jak teraz.

Ale może warto coś o samym sporcie napisać. Sytuacja jest niecodzienna, warta uwagi. Futbol w kontekście ligowym tak nas przyzwyczaił do podziału klasowego, że sytuacja w tabeli jest naprawdę interesująca. Od Hiszpanii, przez Włochy, aż po Niemcy, sytuacja wydaje się bardzo podobna. Dwa kluby odskakują, tocząc między sobą walkę o wiktorię w lidze, polegającą mniej więcej na tym, kto mniej umoczy z przeciętniakami. I to się wcale nie najgorzej ogląda, przyznaję. Ale co jeśli zamiast dwóch ekip, w takiej walce umieścimy siedem - osiem zespołów? Tak właśnie wygląda obecna kampania Premier League. Co się dokładniej dzieje? Ano powrót na salony Liverpoolu, i Arsenalu, tyle, że w kontekście tych drugich, to powrót naprawdę wystrzałowy. Gdyby te dwie ekipy wymieszać ze sobą - mistrz murowany. Arsenal ma kolektyw, Liverpool - Suáreza. Chłopaki z Londynu i miasta Beatlesów zaskakują na plus, na duży minus zasługuję postawa aktualnych mistrzów z Manchesteru. Historia jej obecnej sytuacji jest materiałem na oddzielny artykuł, w którym najczęściej padało by nazwisko Ferguson. Ale na co ja się porywam, jak tu nie wspomnieć o faworytach z City, Chelsea w rękach Mourinho, zawirowaniach w Tottenhamie, czy walczących z całych sił ekipach Evertonu i Newcastle? A i tak byłoby o czym pisać dalej. Spróbuję więc posłużyć się materiałami właśnie z maratonu świąteczno-noworocznego.
I od razu przychodzi porównanie dwóch wojujących o puchary drużyn, spoza tej cztero - pięcio zespołowej loży faworytów. Newcastle i Everton - trzy i cztery punkty w trzech spotkaniach. Mało jak na wychwalane przez wszystkich czarne konie ligi. Wojowały dzielnie do końca grudnia, jednak w magiczny czas przyszły niespodziewane porażki z drużynami walczącymi o utrzymanie. Bliźniacza sytuacja, jednak Everton zdołał w ostatnich sekundach wyrównać z karnego w spotkaniu ze Stoke, co daje im minimalną przewagę nad Srokami. Popatrzmy teraz w nieco w górę tabeli. Arsenal, City i Chelsea - trzy mecze, dziewięć punktów. Trzech wybitnych szkoleniowców, trzy pierwsze miejsca w lidze, choć punkty nie bez problemu zdobyte, to jednak zasłużone. Okazuje się, że doświadczenia i sprytu w postaci szerokiej kadry nie da się oszukać.


Ani Özila, ani Ramseya, ani jedynego normalnego napastnika - Girouda, nie było jednak w barwach Arsenalu w ostatnim meczu z Cardiff, a udało się jednak w samej końcówce wygrać. I czy te dwa punkty nie będą tymi które w maju wiele osób sobie przypomni i doceni ich wagę? Coś mi mówi że tak, i zdając sobie sprawę z siły City czy Chelsea, typuję, że Arsenal zagra wszystkim na nosie i wygra tegoroczną kampanię, sprawiąc ogromną sensacje. Jeśli nie, na moim blogu postaram się więcej nie typować - obiecuję.



Ani Özila, ani Ramseya, ani jedynego normalnego napastnika - Girouda, nie było jednak w barwach Arsenalu w ostatnim meczu z Cardiff, a udało się jednak w samej końcówce wygrać. I czy te dwa punkty nie będą tymi które w maju wiele osób sobie przypomni i doceni ich wagę? Coś mi mówi że tak, i zdając sobie sprawę z siły City czy Chelsea, typuję, że Arsenal zagra wszystkim na nosie i wygra tegoroczną kampanię, sprawiąc ogromną sensacje. Jeśli nie, na moim blogu postaram się więcej nie typować - obiecuję.

1 komentarze:

Unknown pisze...

Dawno, dawno, ale..."ani jedynego normalnego napastnika - Girouda" - wstydź się! Giroud niczym Rasiak za najlepszych czasów robi wszystko by minąć się z piłką, lub piłką minąć bramkę. :)

http://www.youtube.com/watch?v=pTSuzDEHHyg

13 lutego 2014 09:20

Prześlij komentarz